sobota, 2 lipca 2016

Piękni i przeklęci

She says, you don't want to be like me,
don't want to see all the things I've seen
I'm dyin', I'm dyin'

Od piętnastu minut opierałam się o ścianę, nieświadomie coraz mocniej zaciskając palce w pięści. Kwadrans. Obserwowałam jego wzburzoną postać, jak krążył nerwowo w tę i z powrotem, cierpliwie wyłapując każde przekleństwo spływające z pełnych warg mulata. Echo jego kroków wypełniało mnie całą, gdy w skupieniu je liczyłam. Dziesięć. Dwadzieścia siedem. Trzydzieści osiem. A potem zrobiło mi się niedobrze. 
- Slash, proszę...
Przez chwilę miałam wrażenie, że wybuchnie złowrogim śmiechem, ale on puścił mój jęk mimo uszu, wciąż nie przestając chodzić po pokoju w tym samym agresywnym rytmie, co pół godziny temu. Ceniłam sobie jego milczenie, ponieważ zawsze potrafił mi je dać w odpowiednim momencie - gdy sekundy dzieliły mnie od całkowitego pogrążenia się w mrocznym szaleństwie. Jednak teraz doskonale wiedziałam, że to wcale nie było milczenie, że za chwilę nie wynurzę się z koszmaru i nie wezmę kolejnego oddechu w słodkiej rzeczywistości. Zsunęłam się po ścianie, czując na sercu ogromny ciężar kolejnej myśli - zignorował mnie. Dokładnie tak, jak ignoruje się ból przy szybkim zerwaniu plastra. Przez ten cały czas trwania naszej chorej więzi zignorował mnie tylko raz - teraz. Powoli przymknęłam oczy. Czarne kowbojki przestały skrzypieć w znajomym rytmie i zaczęły przysuwać się coraz bliżej. A może tylko mi się wydawało? W tej chwili chciałam, żeby  znalazły się jak najdalej ode mnie wraz ze swoim właścicielem. Myśl o samotności przypłynęła całkowicie nagle, ale nie zamierzała zniknąć w niespokojnym morzu. 
"Wyjdź" szepnęłam, nim zdążyłam poczuć siwy obłoczek dymu gryzący mnie w nos. 
- Wyjdź i zostaw mi fajki.
Uśmiechnęłam się delikatnie, prawie z satysfakcją, gdy poczułam jego oddech tuż przy moim uchu. W końcu udało mi się przyciągnąć jego uwagę. Otwierając oczy prawie natychmiast przygniótł mnie ciężar czekoladowego spojrzenia, długie palce boleśnie zacisnęły się na moim nadgarstku, gwałtownie unosząc go do góry. Szarość bandaży zatańczyła przed twarzą.
- Widzisz to?
- To twoja wina.
- Chciałaś to zrobić?
- Chciałam, żebyś miał wyrzuty sumienia, chciałam ci zrobić na złość, chciałam o tobie zapomnieć, bo tak bardzo cię nienawidzę. Wybierz sobie.
Tydzień temu nieskazitelna biel łazienki spłynęła moją krwią. Rozmazałam ją wzdłuż drzwi do samej wanny, po czym powstałą ścieżkę przyozdobiłam rozbitymi kawałkami lustra. Do dzisiaj pamiętam jak cudownie odbijały mdłe światło. Moja mleczna skóra wśród brutalnej czerwieni i drobnego, błyszczącego szkła. Słone łzy w kąciku ust, rozmazany tusz. Wszystko przemyślane od początku do końca, jedyną improwizacją w tym wszystkim były moje okropne, okrutne, obrzydliwe wołania. 
- Podobno krzyczałaś moje imię.
- Mimo wszystko świat nie kręci się wokół ciebie.
Wcale nie chciałam tego zrobić. Umierać. Wstęgi na nadgarstkach nie były długie i głębokie. Jedynym, co wtedy naprawdę krwawiło było moje serce. I może trochę usta, które zbyt często zagryzałam.  Siedemnasty dzień lutego nigdy nie miał być dniem mojej śmierci, tylko próbą odrodzenia się na nowo. Żeby móc to zrobić, dawna ja musiała odejść. Zawsze lubiłam dramatyzować, więc finalnie pozwoliłam sobie na odrobinę przesady, tak ostatni raz. Musiałam wyglądać naprawdę strasznie, gdy znalazł mnie mój współlokator. Cała w czerwonej mazi. Tarzając się w szkle, nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Mulat ujął moją twarz w dłonie, tym samym zmuszając, bym na niego spojrzała. Tak, nadal byłam w nim szaleńczo zakochana, jednak teraz mogłam również powiedzieć, że równie mocno go nienawidzę. W tej chwili byłam prawie pewna, że z jego oczu, oprócz smutku i malejącej złości, mogłam wyczytać to samo.